4.12.2024

„Na południe od Brazos”. Jaka piękna droga!

 Na południe od Brazos (1985) Larry'ego McMurtry'ego. Powieść, o której wiedziałem już w trakcie czytania, a potwierdzenie znalazłem po przeczytaniu, że będzie jednym z najlepszych doświadczeń czytelniczych w moim życiu. Było epicko i z rozmachem, a przeczytanie 839 stron tego westernu (+ posłowie Michała Stanka) zajęło mi 19 dni. Jej lektura dostarczyła mi mnóstwa wzruszeń i skłoniła do zanotowania kilku refleksji.

Drugie wydanie polskie ukazało się w 2017 r. / Wydawnictwo Vesper, przeł, Michał Kłobukowski

VII

Swoimi wrażeniami z lektury dzieliłem się na InstaStories (asystent_literatury to ja: https://www.instagram.com/asystent_literatury?igsh=MTZwbG82czB6YzRlMg==). Potem zmontowałem z nich kompilację pt. „Na południe od Brazos w instagramowym ujęciu 🤠🐎🐄” i wrzuciłem na swój prywatny kanał na YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=2OUw7n-Ml7g. Więc jeśli zaraz tam zajrzysz, obejrzysz, to zostaw ślad w postaci lajka.


VI

O czym – w największym skrócie – jest ta opowieść? Jak opisuje Filmweb):

„Dwaj emerytowani szeryfowie z Teksasu, Gus McRae i Woodrow Call, są zadowoleni na myśl o spędzeniu reszty swoich dni w małym teksańskim miasteczku Lonesome Dove. Ich dawny przyjaciel Jake przyjeżdża do miasta i opowiada im o niesamowitych możliwościach dla ranczerów bydła w Montanie. Zachęcony tym Call namawia Gusa i wielu innych mieszkańców do wyruszenia na niebezpieczny spęd bydła do Montany. Gus ma jednak ukryty cel: jego dawna ukochana mieszka teraz w Nebrasce i liczy, że dostanie od niej drugą szansę. Wraz z czasem trwania wyprawy nabiera epickich rozmiarów, ostatecznie stając się prawdopodobnie najważniejszym wydarzeniem w życiu wszystkich uczestników”

W powieści tej mamy całą plejadą bohaterów 2-, 3-planowych, całe dziesiątki postaci. A jednak ich losy nie układają się w nić powiązań chaotycznych. Służą one raczej utrwaleniu, upamiętnieniu świata Dzikiego Zachodu, tj. lat 70/80. XIX wieku (mniej więcej wtedy - z przewagą na więcej - dzieje się akcja). Przyznam, że od pierwszych stron nie przypadł mi do gustu Jake Spoon, nie polubiłem go. A przecież za jego sprawą 2600 sztuk bydła i kilkunastu kowbojów (+ jedna kobieta) pokonują trasę liczącą ok. 3 tys. mil, czyli ok. 4800 km; przez Spoona Siny Kaczor porywa wspomnianą w nawiasie kobietę. Za to polubiłem:

🤠 Gusa i jego 2 wędrujące z tabunem błękitne świnie (wiecie, że zwierzęta te umieją pływać?). Lubię go za to, że jest ucieleśnieniem życia; kimś, kto ma władanie nad swoim życiem; kto jest decyzyjny.

🤠 17-letniego Newta, który pomału staje się mężczyzną, a i pragnie zrozumieć, kto jest jego ojcem.

🤠 Murzyna Deetsa. 

🤠 meksykańskiego kucharza Po Campo, który przygotował smażone pasikoniki maczane w melasie (str. 367); 

🤠 szeryfa July Johnsona i jego zastępcę Roscoe Browna; 

🤠 Zwey’a - łowcę bizonów (tak, zżyłem się z nim). 

👩🏻‍🦰 Wyraziste są postacie kobiece; aż można się zakochać. W pięknej Lorenie Wood marzącej o wydostaniu się z Lonesome Dove, kochają się niemal wszyscy kowboje, a ona przecież marzy o tym, by zmienić swoje życie.

👩🏻 Elmira - przypominała mi nieco bohaterkę Światłości w sierpniu W. Faulknera.

👩🏻 Klara Allen - kobieta mocno doświadczona przez życie. Wątek miłosny z jej udziałem to jeden z bardziej wzruszających, najpiękniejszych, jakie znam. Och, wzruszające było spotkanie po latach jej i Gusa.

👧 Mam przed oczami Janey - dziewczynkę, która celnie rzucała kamieniami. 

To, co w powieści rzuca się w oczy, to śmierć. Nieanonimowych, istotnych bohaterów, których uśmiercił autor, mamy w tej powieści ok. 20! 

V

🐖🐖 Pierwsze zdanie Na południe od Brazos brzmi: „Kiedy Augustus wyszedł na ganek, błękitne świnie właśnie pożerały grzechotnika”. Wędrówkę wieprzków można śledzić na stronach m.in.: 304, 479, 499, 500, 502, 698, 723, 738, 808. 

🐂 Wędrówka brązowo-czerwono-białego (tęczowego) byka przybłędy z Teksasu: 213, 264,351, 457, 616, 697, 705, 717, 720, 723-725, 759, 792, 819.

❗ O szaleństwie, samobójstwie, chorobach psychicznych wspomina się na str.: 340, 410, 421, 492, 580, 810. 

🤭 Na tych zaś stronach znajdują się… błędy (błędy językowe, których nie wyłapała korekta): 430, 561, 708, 831. Jest ich więcej, ograniczyłam się do tych, bo kilku innych nie zanotowałem 🙄

IV

Na podstawie powieści w 1989 r. powstał 4-częściowy serial (2 Złote Globy, 7 Emmy Awards) w reżyserii Simona Wincera, z głównymi rolami Roberta Duvalla i Tommy'ego Lee Jonesa. Jest on dostępny na YouTube:

cz. 1 Wyprawa: https://www.youtube.com/watch?v=b-LpuPjZpBI

cz. 2 Na szlaku: https://www.youtube.com/watch?v=wjoWiUsMEfU 

cz. 3 Równiny: https://www.youtube.com/watch?v=m6YEy_yi58c 

cz. 4 Powrót: https://www.youtube.com/watch?v=ZaOB1nOZsgk 


III

Z powieścią tą wiąże się… smak papierosów. Bowiem dzień, w którym zacząłem ją czytać, był ostatnim dniem, kiedy zapaliłem papierosa. Z deklaracji tej nie wynika, że kto czyta prozę McMurty’ego, ten rzuca nałóg 🤪. Tamtego dnia było tak, że kupiłem niebieskie Rothmansy – czyli tanie fajki – które sponiewierały mnie tak (straszny ból głowy), że odechciało mi się tytoniu. Zaraz minie miesiąc... 👍

I powtóre, z powieścią tą wiąże się fakt mojego uczestnictwa w rocznym kursie, w którym właśnie biorę udział, a który powoli dobiega końca, i – to, co ważniejsze – kilkunastu innych osób z całej Polski. Widzę ich twarze w okienkach Zooma i pasję, z jaką opowiadają o swoich… pasjach. Są to ludzie wrażliwi i dzielni, bogatsi o wiedzę i doświadczenie. My wszyscy chcemy służyć pomocą innym, wspierać tych, co są po drugiej stronie lustra i udowadniać, że można jakoś funkcjonować.


II

Po przeczytaniu Na południe od Brazos przez kolejne dni chodziłam z głową pełną przemyśleń, wspomnień, uroku. Czasami jest tak, że po dobrej powieści z trudem wracam do świata realnego. Tak było po Chłopach Reymonta, Potopie Sienkiewicza, Lalce Prusa, Sadze o wiedźminie Sapkowskiego, Serce to samotny myśliwy Carson McCullers, Pannie Nikt Tryzny. Tak było i po Brazos. Więc gdy tylko zaistniała okazja pojechać do Biblioteki Śląskiej, aby wypożyczyć Ulice Laredo, zrobiłem to natychmiast. To natychmiast było właśnie dzisiaj (12 kwietnia 2024)! Okazało się nawet, że wypożyczyłem tę powieść jako pierwszy czytelnik.

Larry McMurtry napisał bowiem tetralogię o Dzikim (Starym) Zachodzie: Szlak Umrzyka, Księżyc Komanczów (tej powieści Wydawnictwo Vesper jeszcze nie wprowadziło na polski rynek), Na południe od Brazos, Ulice Laredo


I

🐻🐂 Z wielością bohaterów wiąże się wielość i niesamowitość wątków: krowy, które przewodzą pioruny; chmara pasikoników; gangrena; pojedynek niedźwiedzia grizzly z bykiem. Ten ostatni wątek, przyznam, był impulsem ostatecznym, dla którego sięgnąłem po Na południe od Brazos. Usłyszałem o nim - o tym wątku - oglądając rekomendacje książkowe na kanale Awantury Literackie i Historyczne, tutaj link (polecam!): https://www.youtube.com/watch?v=w08ERF4XMNE&t=652s

Przyznam też, że trzymałem kciuki za teksańskiego buhaja, ale jak się skończył pojedynek? - nie zdradzę! 

Z wielością bohaterów i wątków wiąże się to, że western ten jest również powieścią przygodową i powieścią drogi. A droga jest życiem i jest w niej wszystko: skwar i brak wody, kłębowisko mokasynów, śmierć, Indianie, narodziny i śmierć, nadzieja i honor, marzenia i przemijanie, decyzje i ich skutki, tęsknota za człowiekiem, życiowe wybory, ojcostwo, dojrzewanie, relacje mężczyzna-kobieta, ucieczka w życie, honor i autorytet, męskość i kobiecość, pamięć i tożsamość, nadzieja i odwaga, wzruszenie i podporządkowanie. Wszystko to powoduje, że Na południe od Brazos (a Brazos to rzeka w Teksasie) Larry’ego McMurtry’ego porywa, zaskakuje, wzrusza, boli, daje nadzieję, stawia pytania, rozstrzyga dylematy, bawi, wciąga bez reszty. Jest to przepiękna opowieść o ostatnich kowbojach mijającego świata, kurczącej się przestrzeni i przedsionku starości.

Z całego polecam!


3.08.2024

„Pani Dalloway” Virginii Woolf, czyli o chorobie psychicznej mężczyzny

 Pewne fakty aktualne i wydarzenia z nieodległej przeszłości zachęciły mnie do ponownego przeczytania Pani Dalloway z 1925 r. Odkryłem, że ta modernistyczna powieść jest nie tyle krajobrazem życia wewnętrznego zasobnej kobiety w wieku średnim, ile obrazem choroby psychicznej mężczyzny. 


Powstała ekranizacja tej powieści w reż. Marleen Gorris (1997), którą można obejrzeć tutaj. Na podstawie powieści Michaela Cunninghama Godziny (czytałem!), gdzie jedną z bohaterek jest Virginia Woolf, Stephen Daldry nakręcił film (2002). To jeden z moich ulubionych filmów, oglądałem go kilkanaście razy! Muzykę do niego skomponował Philip Glass. Na potrzeby lektury niniejszego posta, który nie zanosi się na krótki, proponuję włączyć soundtrack; ten dostępny jest np. tutaj. Myślę, że będzie dobrym tłem dla treści, jaką chcę przedstawić. 

Akcja powieści Woolf rozgrywa się w ciągu jednego czerwcowego dnia 1923 r. w Londynie. Mówi o 52-letniej Klarysie Dalloway, która przygotowuje się do zorganizowania przyjęcia, na które przybędą ważne osobistości świata polityki, nauki, kultury i jej dawni znajomi. Historia opowiedziana jest z perspektyw różnych postaci: głównej bohaterki, jej przyjaciół oraz osób, które spotyka. Za sprawą monologu wewnętrznego i strumienia świadomości mamy wgląd w przeszłość, teraźniejszość, myśli i uczucia postaci. Zrozumiałym się stało, że czytając tę książkę, poruszam się po dwóch biegunach budujących całość: choroba i zdrowie, śmierć i życie. I to właśnie w takiej kolejności. Myśl charakteryzująca problematykę mogłaby też brzmieć: „śmierć duszy”; śmierć duszy, o czym rozmyśla Peter Walsh, dawny oblubieniec Klarysy, który właśnie wrócił z Indii. Nie on jednak mnie interesuje. Mnie interesuje Septimus Warren Smith. 


Septimus na froncie. Kadr z filmu Mrs. Dalloway, reż. M. Gorris, 1997


Co o nim wiemy? Co wiemy o tym przedstawicielu straconego pokolenia? 

Wiadomo, że ma 30 lat i żonę Włoszkę, której imię Lukrecja. Pierwszy raz pojawia się, gdy Klarysa wybiera kwiaty w kwiaciarni Melburry’ego i słyszy wybuch silnika w aucie z jakimś ważnym konstablem. To samo słyszy i widzi przechodzący ulicą Septimus z żoną. W tym samym momencie patrzą na ten sam obiekt. On wypowiada słowa: „Zabiję się”, które Lukrecję wprawiają w stan skonfundowania. Klarysa kupuje naręcze pachnącego groszku. 

Istotnym jest fakt, że Septimus brał udział w I wojnie światowej. „Jako jeden z pierwszych zgłosił się na ochotnika. Pojechał do Francji bronić Anglii”. Tam zmężniał, awansowano go, zaskarbił sobie przyjaźń swojego dowódcy, porucznika Evansa. Ale porucznik Evans zginął. Teraz, kilka lat później on, Septimus, mówi do Evansa i widzi go; z punktu widzenia osób trzecich rozmawia sam z sobą. Teraz, gdy Septimus przebywa sam ze swoimi myślami, myśli mówią: 

„Cały świat woła do niego: zabij się, przez litość dla nas - zabij się! Ale właściwie dlaczego miałby się dla nich zabijać? Jedzenie sprawia mu przyjemność, słońce jest gorące. I w jaki sposób człowiek się zabija - nożem kuchennym, ohydnie, z krwią buchającą na wszystko dokoła... wsadza do ust rurkę od gazu? Nie ma siły, ledwie może podnieść rękę. Zresztą teraz, kiedy jest samotny, skazany, opuszczony, samotny samotnością tych, co mają niebawem umrzeć, odnajduje w tym wszystkim cudowny smak zbytku, wspaniałe uczucie izolacji, swobody nie znanej ludziom skrępowanym więzami. (Pani Dalloway, wydanie z roku 1961 w przekł. Krystyny Tarnowskiej, str. 108-109)

Nieprzypadkowo określiłem Septimusa przedstawicielem „straconego pokolenia”. Termin ten, zdaje się, uknuła Gertruda Stein, a rozpropagował Ernest Hemingway. Oznaczał on, jak podaje Wikipedia, „pokolenia amerykańskich pisarzy, którzy dorastali podczas I wojny światowej”. W świadomości Brytyjczyków I wojna światowa jest Wielką Wojną. Były to traumatyczne dzieje, które okaleczyły całe masy młodych mężczyzn. Które w jakiś sposób przyczyniły się do złamania kodu męskości. Można więc mówić o problemie społecznym; o problemie społecznym, który wymagał rozwiązań medycznych i prawnych. Woolf w swojej powieści akcentuje ten problem. Nie bez powodu też pierwsza scena filmu M. Gorris przestawia Septimusa na froncie wojennym. 

Doświadczenia wojenne odbiły się na jego psychice bardzo mocno, a reakcja emocjonalna jest niszcząca. Nie tylko widzi zmarłych. Przestał odczuwać cokolwiek, żyje w stanie napięcia, przywidzeń. Mówiąc językiem powieści, cierpi na „opóźnione następstwo kontuzji wojennych”. Mówiąc językiem dzisiejszej psychiatrii, choruje na zespół stresu pourazowego, post-traumatic stress disorder, PTSD.

„Ale dla niego piękno znajdowało się jakby za szklaną szybą. Nawet w smaku (...) nie znajdował żadnej przyjemności. Odstawiał filiżankę na marmurowy blat małego stolika. Przyglądał się ludziom na ulicy; wydawali się szczęśliwi, przystawali na środku chodnika wrzeszcząc, śmiejąc się, kłócąc bez powodu. Ale on nie ma już smaku, nic już nie odczuwa. W kawiarni, między stolikami, pośród uwijających się kelnerów, chwytał go znów za gardło duszący strach; bo nie odczuwał nic, absolutnie nic. Mógł myśleć logicznie, mógł czytać bez trudu, na przykład Dantego (...), mógł robić rachunki; jego mózg działał sprawnie; a więc jest to wina świata – to, że nic nie odczuwa” (str. 103)  

W umyśle Septimusa już od momentu, gdy go poznajemy, dzieją się niedobre rzeczy, myśli są mroczne i rezygnacyjne. A o tym, co chce zrobić, mowa jeszcze kilka razy. W pewien sposób informacje te bagatelizuje jego lekarz, doktor Holmes, uważający, że zdrowie „w ogromnej mierze zależy od nas samych”. Doktor o stanie pacjenta mówi, że to głupstwa. Mówi (gdy Septimus nie chciał go wpuścić do swojego pokoju) o depresji. Owszem, charakteryzuje objawy: „bóle głowy, bezsenność, lęki, przywidzenia; zwykłe objawy wyczerpania nerwowego”. A aby je złagodzić, zaleca „przed spaniem dwie tabletki bromu rozpuszczone w szklance wody”. Rekomenduje, aby swoje zainteresowania kierował „ku światu zewnętrznemu; powinien znaleźć sobie jakieś hobby”; Lukrecji zaleca, aby kierowała „uwagę męża na rzeczy realne, żeby go zaprowadziła do music-hallu, żeby go zainteresowała krykietem”. 

To nie jest dobry lekarz dla Septimusa (kolejna lekarska wizyta w jego domu będzie przecież powodem wielkiego dramatu, urzeczywistnieniem zamiarów). To chyba dlatego Lukrecja prowadzi go do innego „znawcy ludzkiej duszy”, do Williama Bradshawa (który, zresztą, pojawi się pod koniec powieści). Jedyna wizyta w jego domu nie trwa długo, ale przy scenie tej chcę się zatrzymać. 

Wiedział wszystko, zaledwie weszli do gabinetu (nazywali się Warren Smith); wystarczyło, że raz spojrzał na tego mężczyznę; przypadek bardzo ciężki. Daleko posunięte symptomy kompletnego wyczerpania fizycznego i nerwowego, potwierdził stawianą w myślach diagnozę, zapisując jednocześnie na różowej karcie odpowiedzi na pytania zadawane cichym, dyskretnym głosem.

- Jak długo leczył go doktor Holmes?

- Sześć tygodni.

- Przepisał trochę bromu? Powiedział, że panu Smithowi nic nie jest? Ach, tak! - (Jeszcze jeden lekarski omnibus! pomyślał sir William. Połowę czasu marnuje na odrabianie błędów tych ludzi! Niektóre są nie do odrobienia).

- Był pan na wojnie, otrzymał pan najwyższe odznaczenia?

Pacjent powtórzył tonem pytającym:

- Na wojnie?

Własna interpretacja słów o znaczeniu symbolicznym. Objaw poważny, należy go zanotować na różowej karcie.

- Na wojnie? - spytał pacjent. Ach, wojna europejska, ta bójka uczniaków bawiących się prochem? Czy otrzymał najwyższe odznaczenia? Naprawdę nie pamięta. Jeśli idzie o samą wojnę, nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

- Tak, był na wojnie i otrzymał najwyższe odznaczenia - zapewniła Recja lekarza. - Dali mu awans.

- W biurze ma pan doskonałą opinię - rzekł cicho sir William zerkając na pełen hojnych pochwał list pana Brewera. 

- A więc nie ma żadnych powodów do zmartwień, żadnych kłopotów finansowych... nic? Popełnił straszną zbrodnię, za którą natura ludzka skazała go na śmierć.

- Ja... ja... - zaczął Septimus - popełniłem zbrodnię...

- Nie zrobił nic złego, naprawdę nie zrobił nic złego - zapewniała Recja lekarza. Jeżeli pan Smith zechce chwilę poczekać, powiedział sir William, zamieni kilka słów z panią Smith w sąsiednim pokoju. Jej mąż jest poważnie chory, powiedział sir William. Czy groził, że sobie odbierze życie?

- Och, tak! - zaszlochała Recja. - Ale nie mówił tego poważnie. Oczywiście, że nie (...)” (str. 112-113)

Pomijając fakt, że jest to pierwsza wizyta u tego doktora, celem której jest pozyskanie informacji o stanie zdrowia pacjenta, czyli wywiad; i pomijając fakt, że doktor proponuje izolację Septimusa (tj. kurację w „pięknym domu na wsi”, gdzie zazna „długiego, długiego odpoczynku”, którego potrzebuje, a do którego nie będzie mogła być włączona jego żona), scena ta zwraca moją uwagę. Zwraca moją uwagę, ponieważ przywołuje na myśl 2 pojęcia: trialog i otwarty dialog.

W scenie tej udział biorą trzy osoby: lekarz (ekspert), pacjent (klient), żona pacjenta (osoba z otoczenia). Trzy strony, a więc perspektywa szersza, spojrzenie na te same wydarzenia pełniejsze, zwłaszcza że Septimus wbrew faktom uważa, że zawiódł, „nie spełnił pokładanych w nim nadziei”. Trialog, bo o nim mowa, skutkuje uzyskaniem bardziej efektywnego wsparcia. 

I to nie tylko trialog, bo także coś, co można by nazwać otwartym dialogiem, sposobem komunikacji, ku której skłania się współczesna psychiatria. 

Podejście takie zostało stworzone w latach 80. XX w. przez prof. Jaakko Seikkulę (psychoterapeutę), Brigittę Alakare (psychiatrę) i ich zespół w szpitalu Keropudas w Finlandii. To właśnie oni, jak podaje https://otwartydialog.pl/otwarty-dialog/, „rozwinęli system leczenia skoncentrowanego na rodzinie i sieci społecznej (...). Metoda zakładała szybką interwencję we wczesnej fazie kryzysu, dostosowanie leczenia do indywidualnych potrzeb pacjenta i jego rodziny”. Na stronie Fundacji Polski Instytut Otwartego Dialogu można bardziej szczegółowo zapoznać się z tematem. Tutaj kilka niedługich wyimków (wyboldowanie moje):

„(...) normalną praktyką psychiatryczną było zorganizowanie spotkania w ciągu doby od momentu dowiedzenia się o kryzysie. Co więcej, zarówno pacjent, jak i członkowie rodziny powinni zostać zaproszeni do udziału w pierwszym spotkaniu, jak również później, w trakcie procesu terapeutycznego, tak długo, jak będzie to potrzebne. W spotkaniach tych, wszyscy przedstawiciele znaczących tu zawodów – od pielęgniarki, psychiatry, opieki społecznej i innych istotnych władz, którzy mają kontakt z rodziną, są zapraszani do udziału i otwarcie dzielą się swymi myślami i opiniami o kryzysie, i o tym, co powinno zostać zrobione. Ci pracownicy powinni brać udział w spotkaniach tak długo, jak długo będzie potrzebna ich pomoc. Wszelkie dyskusje i decyzje terapeutyczne powinny być podejmowane otwarcie w obecności pacjenta i członków rodziny (...). 

Sama nazwa Otwarty Dialog została użyta po raz pierwszy w 1996 r. na określenie leczenia opartego na rodzinie i sieci społecznej, którego głównym celem było odnalezienie nowego zrozumienia poprzez dialog w czasie spotkań, w których od samego początku biorą udział wszystkie osoby zaangażowane w daną sytuację. Dialog ten ma miejsce na spotkaniach terapeutycznych, podczas których pacjent i główni uczestnicy omawiają kryzysową sytuację starając się zebrać informacje o problemie i na tej podstawie opracować plan leczenia, zaś wszelkie decyzje są podejmowane otwarcie na forum. Punktem wyjścia jest język stosowany przez pacjenta – terapeuci koncentrują się na słuchaniu oraz generowaniu dialogu tak, aby zapewnić uczestnikom poczucie bezpieczeństwa i normalizację sytuacji, zamiast skupiania się na zachowaniach regresywnych pacjenta. Tematy spotkań nie są z góry zaplanowane, zaś pytania zadawane przez zespół początkowo mają jak najbardziej otwarty charakter, aby zapewnić wszystkim uczestnikom możliwość wypowiedzenia się i bycia wysłuchanym”. 

Więcej o tym zagadnieniu mówi prof. J. Seikkula w rozmowie z Beatą Pawlikowską, link tutaj.

To tyle, gdy idzie o otwarty dialog i trialog, których zalążki wyczytałem we fragmencie powieści Virginii Woolf. Wspomniałem o nich nie po to, aby wyrazić, że Pani Dalloway jest pod tym względem jakoś odkrywcza, że wyprzedza swoją dekadę. Nie. Po prostu chcę wskazać w literaturze moment, który ma właściwość niejako terapeutyzującą i z którego wyprowadzić można wiedzę i wyposażyć w nią czytelnika XXI wieku. W tym szanownego Odbiorcę niniejszego bloga.


Doktor William Bradshaw, do którego przychodzą „ludzie zepchnięci na samo dno rozpaczy, ludzie na granicy obłędu, mężowie i żony”, pojawia się drugi raz w powieści. On i jego żona są gośćmi na przyjęciu Klarysy Dalloway. Jest on w jej mniemaniu „wielkim lekarzem”, „człowiekiem niezwykle utalentowanym”, „niezwykle rozsądnym”, kiedyś nawet „zaprowadziła do niego kogoś, kto szukał porady”. Jest też ALE. 

Z jej monologu wewnętrznego/strumienia świadomości dowiadujemy się też, że „ma w sobie coś nieuchwytnie złego, jest jakby bez płci, nie zna pożądań, w stosunku do kobiet niesłychanie uprzejmy, zdolny jednak do nieopisanego okrucieństwa – zdolny wedrzeć się przemocą w duszę ludzką”. Pani Dalloway wyraża dystans do doktora, jest w niej niepokój, strach, gdy o nim myśli. Ja z kolei myślę, że człowiek, który z jakichś powodów odczuwa niechęć, której nie potrafi wytłumaczyć – irracjonalną niechęć do autorytetów w dziedzinie psychicznej – jest tym, kto nosi w sobie symptomy kryzysu psychicznego. I jest też właścicielem niewiarygodnej empatii, pozwalającej odczuwać świat intensywniej. Właściwość ta powoduje, że taka osoba głęboko przeżywa śmierć drugiego człowieka (choćby nawet go nie znała), zwłaszcza śmierć nienaturalną, samobójczą. 

Całkowicie obcym dla Klarysy jest Septimus, ona nawet nie zna jego imienia! O tym, że odebrał sobie życie, dowiaduje się na własnym przyjęciu:

Jak Bradshawowie śmią mówić na przyjęciu u niej o śmierci? Młody mężczyzna odebrał sobie życie. A oni mówią o takiej rzeczy na przyjęciu… Bradshawowie mówią o śmierci. Odebrał sobie życie. Ale jak? Kiedy dowiadywała się nagle o jakimś wypadku, przeżywała zawsze to samo: suknia na niej płonęła, ciało spalało się. Wyskoczył oknem. Ziemia zbliża się jak oszalała, brutalnie, kalecząc ciało przebijają go szpikulce sztachet. Leży na ziemi i słyszy w mózgu łomot, łomot, łomot, a potem ogarnia go ciemność. Tak to sobie Klarysa wyobrażała (str. 217)

Wiedza o śmierci nieznajomego jest dla Klarysy doświadczeniem przejmującym i bolesnym. W odosobnieniu potrzebuje, że się tak wyrażę, przepracować ten fakt. Poddać go refleksji. Swoje myśli zorientować na zagadnienie śmierci. 

„Śmierć jest wyzwaniem. Śmierć jest próbą porozumienia się podejmowaną wtedy, kiedy ludzie zdają sobie sprawę z niemożności dotarcia do sedna, które – w sensie mistycznym – wciąż im umyka; w śmierci bliskość oddala się, zachwyt blednie, człowiek jest sam(str. 218) 


Kadr z film Mrs. Dalloway

To kolejny przykład, jak indywidualne życie jest splecione z innymi, jak sytuacje z przeszłości uobecniają się w teraźniejszości. Klarysa Dalloway i Septimus Warren Smith na poziomie interpretacyjnym stanowią jedność, pełnię, yin i yang. Ona kocha życie, on pragnie śmierci. Ona – otacza się kwiatami, ludźmi, pięknem i (dlatego?) organizuje przyjęcia. On – tkwi w mroku, a siebie spostrzega w perspektywie ja-cały świat. On i ona dostrzegają sens samotności i rozumieją go. I obydwoje obawiają się znawców ludzkich dusz. 

Właśnie ta obawa przed lekarzami, a mówiąc dokładniej: przed dr. Holmesem, jest przyczyną dramatycznej decyzji Septimusa. „Wyskoczył oknem”. Scena ta w powieści następuje szybko, jest zaskakująca (nie przytaczam jej). A nie powinna być zaskakująca, ponieważ Septimus znajduje się w procesie zachowań samobójczych, co widzimy, o czym wiemy od momentu, gdy pierwszy raz pojawia się w powieści. Czyn samobójczy poprzedzają próby; te poprzedzają plany, tendencje; te poprzedzają intencje, groźby; te zaczynają się od myśli (przelotnych albo utrwalonych). W taki sposób szklanka duszy systematycznie napełnia się wodą nieznośności życia. W końcu się przelewa. Następuje śmierć duszy. Ta nieznośność istnienia w przypadku ludzi podobnych do Septimusa wiąże się z rozpaczą, z brakiem pragnienia życia, z utratą nadziei.

Jak więc mogłaby wyglądać interwencja w momencie, gdy Septimus siada na parapecie, nogi zwiesza na zewnątrz, a do jego pokoju wchodzą niechciany dr Holmes i Lukrecja? Za pomocą jakich słów nakłonić go, aby wycofał się ze swoich zamiarów? Jak przeprowadzić tzw. interwencję kryzysową? To niemałe ćwiczenie dla wyobraźni. To emocjonalny dialog czytelnika z samym sobą… 

Panią Dalloway pierwszy raz przeczytałem w roku bodaj 2006. Ekscytowałem się tą powieścią nie z uwagi na formę czy treść; ta nudziła mnie. Ekscytowałem się, ponieważ związana była z życiem Virginii Woolf, a życie osób takich jak ona zawsze wzbudza wzruszenie i współczucie, nie pozostawia obojętnym. Jej twórczość obrosła mitem. Ach, jak wspaniale brzmiało to pierwsze, osławione – za sprawą filmu Godziny – zdanie powieści: „Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty”! Kogo nie zapytać o ulubione pierwsze zdanie, odpowiedź stanowiło tych 7 słów. Gdyby spytać o zdanie drugie i trzecie, odpowiedzią by było milczenie. „Lucy ma wyliczoną każdą minutę. Zdejmie się drzwi; przyjdą ludzie od Rumplemayera”. 

Gdy skupiam się na zdaniach, to jeszcze jedna myśl w tej sprawie. Gdyby ktoś zapytał mnie o zdanie najbardziej niezręczne, obciachowe, może grafomańskie, to podałbym to: „Och, nie, on nie lubi kapusty, powiedział Piotr, woli ludzi”. 

On nie lubi kapusty, woli ludzi. Virginia Woolf.

Dzisiaj, 18 lat później, inaczej czytam tę powieść i inaczej ją doświadczam. Wciąż nie uważam jej za jakąś wybitną; zdecydowanie wyżej cenię Do latarni morskiej. Ale też dzisiaj czegoś innego oczekuję od literatury. Nie czas i miejsce, aby o tym pisać. Natomiast myślę o wieku bohaterów. Septimus jest młody (jak pisałem, lat 30). Klarysa, jej mąż i jej bliskie otoczenie to ludzie w wieku lat 50+. Ten dojrzały wiek określony jest w kilku miejscach przymiotnikiem „stary”. Wyłania się więc kolejna – obok śmierci i życia, choroby i zdrowia – antyteza. 

Dobrze się czuję wśród dojrzałych bohaterów tej powieści. Dzieje się tak może dlatego, że czasami zastanawiam się, co może mnie czekać za kolejnych 10 lat. Jak poukładać w głowie wartości? Jak tłumaczyć sobie świat? Jak odnajdywać się w świecie złożonym z antytez? Na pewno słowa, które wypowiadam, czytając Panią Dalloway, leczą, mają potencjał kojący. W jakiś sposób pomagają oswajać się z zagadnieniem śmierci samobójczej. Z pewnością dialog z literaturą rozjaśnia wątpliwości. Rehabilituje fakty. Koi nieodległą przeszłość.


    Jeśli z jakichś powodów interesuje Cię, szanowny Czytelniku, temat samobójstwa i szukasz informacji, polecam stronę Życie warte jest rozmowy: https://zwjr.pl.